niedziela, 24 maja 2015

Dzieci - niewolnicy XX wieku - cz. II

Gorzka strona czekolady 
Niejednokrotnie cieszymy się smakiem różnych produktów, nie zastanawiając się przy tym, jak długą i krętą drogę musiały pokonać, aby dotrzeć na nasz stół. Katorżnicza praca dzieci, nieludzkie warunki pracy i wyzysk pracowników – to tylko niektóre z wielu przykładów łamania praw człowieka, związanych z produkcją artykułów spożywczych. Warto uświadomić sobie, że prawda o pochodzeniu żywności może być zbyt gorzka do przełknięcia. Na plantacjach uprawy kakao na Wybrzeżu Kości Słoniowej pracują dzieci, szmuglowane przez granicę z Mali, Burkina Faso i Nigru. Mają one najczęściej od 10 do 16 lat i są wykorzystywane do pracy bez wynagrodzenia i pod przymusem, a więc tak jak niewolnicy. Na sprawę przymykają oczy największe korporacje wykorzystujące kakao z Wybrzeża Kości Słoniowej do produkcji czekolady, batonów i innych wyrobów cukierniczych, takie jak Barry Callebaut (największy pośrednik handlu kakao) czy Nestle, pomimo tego, że zadają sobie sprawę z istnienia problemu. Również rząd Wybrzeża Kości Słoniowej zdaje się przymykać oko na sytuację i działać raczej na pokaz niż skutecznie. Zapraszam serdecznie do obejrzenia filmu dokumentalnego "Slavery in the Chocolate Industry". Do łamania praw człowieka dochodzi także w przemyśle związanym z uprawą bananowca. Większość bananów sprzedawanych w Polsce i na świecie pochodzi z plantacji w Ekwadorze, gdzie nie przestrzega się praw pracowniczych, choć do tego zobowiązuje prawo międzynarodowe. Organizacja ochrony praw człowieka Human Rights Watch (HRW) opracowała raport "Zatrute zbiory”, który mówi o zatrudnianiu nieletnich oraz o przeszkodach w zrzeszaniu się pracowników na plantacjach bananów w tamtym rejonie. Przy zbiorze tych owoców zatrudnia się dzieci, które pracują w niesprzyjających warunkach. Przeważająca większość z nich rozpoczęła pracę w wieku 8-13 lat. Nieletni pracują średnio 12 godzin na dobę, a niecałe 40% z nich uczęszcza do szkoły po ukończeniu 14. roku życia. Ponadto zatrudnione dzieci używały przy pracy ostrych noży i maczet, nosiły zbyt ciężkie kosze bananów, piły nieoczyszczoną wodę, a niektóre były napastowane seksualnie. Za katorżniczą pracę otrzymywały zwykle wynagrodzenie w wysokości 3,5 dolara na dzień, co stanowi mniej więcej 60% stawki minimalnej, obowiązującej w tym sektorze. Nieletni pracownicy nie przerywali zbiorów, gdy z samolotów rozpylano pestycydy. Dzieci stosowały różne metody, by osłonić się przed toksyczną substancją: kryły się pod liśćmi bananowców, schylały głowy, naciągały koszulę na głowę, zasłaniały dłonią usta i nos oraz wkładały na głowę kartony.

Mordercza elektronika
Gdzie jest twój stary, wysłużony telewizor? Zapewniano cię, że został poddany utylizacji, ale niewykluczone, że leży na stercie śmieci gdzieś w Indiach, Chinach lub w Afryce. Coraz większym problemem – i biznesem – staje się utylizacja starej elektroniki. W UE tylko jedna czwarta e-śmieci jest przetwarzana na miejscu, w USA jeszcze mniej. Reszta „znika”. Gdzie – pokazała tegoroczna prowokacja dziennikarzy brytyjskiej telewizji Sky News. Kupili oni stary telewizor, nieodwracalnie go zepsuli (przepisy pozwalają eksportować sprzęt używany, ale tylko sprawny), zamontowali wewnątrz nadajnik satelitarny, po czym oddali do punktu odbioru e-śmieci. Swój telewizor namierzyli w Nigerii.

Nie byli tym zaskoczeni, bo Nigeria jest jednym z największych wysypisk elektroniki na świecie. Według organizacji Basel Action Network, co miesiąc do portu w Lagos przybywa 400 tys. starych komputerów, telewizorów i telefonów komórkowych. Część po naprawie zyskuje drugie życie, ale miejscowi handlarze narzekają, że do reperacji nadaje się tylko co czwarte urządzenie. Reszta ląduje na ogromnych hałdach. Tu wkraczają dzieci, które za 2 dolary dziennie przetrząsają śmietniska i wymontowują elementy, z których da się wytopić cenne – choć zabójczo szkodliwe – metale: ołów, selen, kadm, nikiel, chrom, kobalt, merkury. Spalany na otwartym powietrzu, elektroniczny gruz wydziela lotne popioły pełne toksycznych substancji, zatruwając ludzi, żywność, glebę i wodę.

Jeśli Nigeryjczycy mogą się czymś pocieszać, to tym, że w Chinach jest jeszcze gorzej. Tam trafia większość zachodnich e-śmieci. Ponurą sławą owiana jest miejscowość Guiyu w prowincji Guangdong: gigantyczne złomowisko, upstrzone warsztatami, w których odzyskuje się metale. Praca przy odpadach jest tu jedynym źródłem utrzymania – ziemi nie da się uprawiać z powodu zanieczyszczenia, nawet wodę trzeba dowozić beczkowozami. Badania potwierdziły, że Guiyu ma największe na świecie stężenie dioksyn i metali ciężkich, przekraczające normy zachodnie kilkaset razy. Większość tutejszych dzieci choruje na ołowicę. Bo małe szybciej drąży. W stanie Meghalaya w północno-wschodniej części Indii dzieci pracują w kopalniach węgla kamiennego nazywanych szczurzymi norami. Chociaż prawo krajowe zabrania zatrudniania osób poniżej czternastego roku życia, a w przemyśle wydobywczym poniżej osiemnastego, w tej części Indii obowiązuje prawo zwyczajowe. Dzieci zaczynają pracę jeszcze przed wschodem słońca. Schodzą po drewnianych rusztowaniach w głąb 50 metrowych szybów, stamtąd rozchodzą się po ręcznie drążonych, niezabezpieczonych tunelach, ciągnąc za sobą wózki i kosze na węgiel. Pracują po 12 godzin. W tym czasie są w stanie zarobić 200 rupii (ok. 4 USD). Jest to zazwyczaj więcej niż ich rodzice zarabiają dziennie w fabrykach w stolicy regionu, Shillong.Wypadki i ciche pochówki nie należą do rzadkości. Drążone bez żadnego nadzoru tunele często zapadają się grzebiąc górników żywcem. Odszkodowania dla rannych podczas pracy rzadko są wypłacane. Planowane zmiany w indyjskim prawie mają zakazać zatrudniania dzieci w przemyśle wydobywczym także w prowincji Meghalaya, ale właściciele ziem nadal będą mogli bez przeszkód drążyć szczurze tunele w poszukiwaniu węgla. Jednak w praktyce najprawdopodobniej nic się nie zmieni.
Możemy mówić, że to nas nie dotyczy, że nie jesteśmy za to odpowiedzialni, ale ile można siebie okłamywać. Świata sami nie zmienimy, jednak gdyby każdy z nas zastanowił się nad tym czy możemy z czegoś zrezygnować, to może obecne życie wielu dzieci mogłoby wyglądać zupełnie normalnie. Powinniśmy znać prawdę! Przecież nie musimy kupować czekolady za złotówkę tylko dlatego, że jest tańsza o 20 groszy. Nie musimy wymieniać telefonu tylko dlatego, że jest już niemodny. Chciałabym, aby każdy od dzisiejszego dnia kupując coś, pamiętał o tym, skąd dana, rzecz pochodzi, albo gdzie trafi po swojej „śmierci”.
Anna Saran

poniedziałek, 11 maja 2015

Dzieci-niewolnicy XXI wieku - cz. I

Niewolnictwo w XXI w. może wydawać się abstrakcją, jednak nią nie jest.
W krajach islamskich dziewczęta nie mogą się kształcić, muszą zasłaniać
twarze i bez pytania ich o zgodę są wydawane za mąż w bardzo młodym
wieku. W wielu krajach Afryki czy Azji dzieci nie chodzą do szkoły, bo
ich rodziców nie stać nawet na długopis. Szkoły są daleko i trzeba
opłacać internat. Na kształcenie takiego dziecka zbiera się cała rodzina
albo wieś. W wielu chińskich wioskach szansę na naukę mają tylko
najzdolniejsi chłopcy. Zamiast chodzić do szkoły i mieć kochającą
rodzinę, w świecie niewolniczym pracuje około 400 milionów dzieci
Najbardziej rozpowszechnione jest to w Afryce, Indiach i Awganistanie.
Nici Strachu.
W Afganistanie dzieci wykorzystywane są głównie w przemyśle
tekstylnym. Wytwarzają one dla swoich właścicieli dywany. Przykładem
może być historia 10-letniego chłopca, który został sprzedany przez
rodziców człowiekowi, oferującemu pracę i naukę dziecku. Zamiast tego
mały Sattan trafił do wytwórni dywanów. Kiedy przerażony próbował
nawlec nici na krosno, właściciel zmiażdżył mu nogi metalowym prętem i
pozostawił otwartą ranę. Do niej włożył zapalone główki zapałek, aby
zatamować krew, która mogłaby zabrudzić dywany. Sattan opowiadał:
„Nie mogłem przestać krzyczeć, więc związał mi ręcznik dookoła głowy.
Kilka dni później skaleczyłem się, a on znów zrobił to samo, ale tym
razem nie krzyczałem, bo bałem się, że pogorszę sytuację. Modliłem się
do Boga, by przyszedł i mnie uratował”.
Pewnego dnia chłopcu udało się uciec i powrócić do rodzinnego miasta.
Niektórzy jeszcze tam zostali i męczą się, są katowani, mogą stracić
wzrok, a nawet życie. Wzrok? Czemu? Ponieważ pracują w zamkniętym
pomieszczeniu, gdzie czopki – malutkie komórki w oczach,
odpowiadające za kolory i światło, nie wykształcają się. Rany chłopców
od ostrych noży nie są leczone. Oni sami wdychają pył z wełny i
zapadają na choroby układu oddechowego – pylicę i gruźlicę. Jeden z
pakistańskich chłopców – chrześcijanin Iqbala Masiha uciekł z niewoli i
pomógł zdemaskować wykorzystywanie dzieci do pracy. W odwecie
został zabity, a data jego śmierci stała się symbolem walki z wyzyskiem
dzieci. Dziś, co roku, 16 kwietnia, obchodzimy Światowy Dzień Walki z
Niewolnictwem Dzieci.
Jednak nie tylko Afganistan. W Brazylii mali niewolnicy wydobywają
węgiel, a w Chinach produkują sztuczne ognie i inne materiały
wybuchowe. Dzieci sprzedaje się też jako służących do Europy i USA
- do krajów, gdzie przecież prawa dziecka powinny być respektowane.
Ale kto ma tego przestrzegać?
W Sudanie chrześcijańskie dzieci są porywane i wcielane do szkół
koranicznych, przysposabiających maluchy na żołnierzy „świętej wojny”.
Są też porywane w celu handlu narządami ludzkimi – jak pisze Agnieszka
Dzieduszycka-Manikowska w artykule „Współcześni niewolnicy”.
Natomiast porywane dziewczynki z Sudanu, Wietnamu, Kambodży czy
Indonezji są zmuszane do prostytucji. Te dzieci, podobnie jak ryby,
głosu w swojej sprawie nie mają.
Autorką artykułu (gościnnie na łamach naszego blogu) jest Anna Saran.